Planeta będzie wdzięczna za Twoją czujność, czyli o greenwashingu słów kilka
Cześć, tu Kuba (z KABAKa )! W najnowszej odsłonie mojego cyklu „Z równowagą o zrównoważeniu” przyglądam się zjawisku greenwashingu i jego wpływowi na odbiór i rozwój #sustainablefashion. Zapraszam do lektury!
Greenwashing to w ostatnich latach pojęcie odmieniane przez wszystkie przypadki i chyba nie ma już osoby zainteresowanej szeroko pojętą ekologią (w tym także zrównoważoną modą), która by się z nim nie spotkała. Można powiedzieć, że jest on naturalną (nomen omen) konsekwencją stale rosnącego zainteresowania produktami „eko”. Nie ma już wątpliwości co do tego, że zrównoważony rozwój i zrównoważona produkcja to (jedyna słuszna) przyszłość, która może pomóc nam utrzymać planetę w jakkolwiek przyzwoitej kondycji. Skoro zaś ten kierunek staje się coraz bardziej powszechny i pożądany, to obok firm robiących w tej kwestii dobrą robotę pojawiają się również takie, które po prostu wyczuwają w tym kolejny trend, taki jak np. kolor sezonu, i chcą się pod niego „podpiąć”.
Świetnie, jeśli w ślad za tym „podpięciem” pójdą autentyczne działania nastawione na zmianę przynoszącą korzyść dla środowiska. Gorzej, jeśli firma jedynie pozoruje ruchy w tym kierunku i chowa się pod płaszczykiem nic nieznaczących działań – czyli właśnie uprawia #greenwashing. Wtedy wszyscy możemy łatwo dać się nabrać, bo jako konsumenci często nie dysponujemy narzędziami pozwalającymi dogłębnie prześwietlić twierdzenia producentów (np. dotyczące składu danego materiału czy organiczności zastosowanych w produkcji składników) i potwierdzić lub zanegować ich autentyczność. W efekcie nie tylko nie zmieniamy tego, na czym nam zależy, ale także płacimy więcej za produkt, który nie niesie za sobą żadnej zrównoważonej wartości. Firma postępująca w ten sposób zyskuje zaś poczucie, że taka droga na skróty się opłaciła, i kontynuuje swoje pozorne działania. W tym właśnie upatruję najgorszej strony greenwashingu: że żeruje na dobrych intencjach konsumentów, jednocześnie nie niosąc żadnych rzeczywistych korzyści dla środowiska.
Szczęśliwie jednak w ostatnich latach wszystko zmierza w kierunku prawnego uregulowania tych kwestii. W maju tego roku Parlament Europejski przyjął dyrektywę, której celem jest walka z „pseudoekologicznym marketingiem” i ochrona konsumentów przed nieuczciwymi praktykami producentów (więcej na ten temat można przeczytać np. tu). Jednocześnie w USA coraz częściej wnoszone są pozwy zbiorowe przeciwko producentom oskarżanym o stosowanie greenwashingu. Kwestią czasu jest więc szczelne uregulowanie „eko-marketingu” i skuteczne wyeliminowanie nieuczciwych praktyk z rynku. W oczekiwaniu na wejście w życie rozwiązań prawnych możemy zaś na własną rękę próbować weryfikować twierdzenia producentów. Jak to robić?
Warto zwracać uwagę na popularne słowa wytrychy, takie „ekologiczny”, „bio”, „organiczny”.
Jeśli jakieś twierdzenie wzbudzi naszą wątpliwość, bo jest rozmyte, niekonkretne lub odnosi się do nieistotnych aspektów produktu, możemy dopytać o nie producenta (mailowo, na czacie, przez infolinię). Odpowiedź producenta zazwyczaj powinna dać nam również odpowiedź na pytanie o faktyczną wartość zadeklarowanej cechy – jeśli będzie równie rozmyta, co twierdzenie, które w pierwszej kolejności wzbudziło naszą wątpliwość, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że mamy do czynienia z greenwashingiem.
Warto prześwietlać certyfikaty, którymi chwali się producent.
Zdarza się bowiem, i to wcale nie rzadko, że firmy same wymyślają i przyznają sobie certyfikaty, którymi tak chętnie chwalą się na opakowaniach swoich produktów. Jeśli więc w sieci nie znajdziemy informacji o metodach certyfikacji, organizacji przyznającej certyfikat i kryteriach wymaganych do jego otrzymania, to najpewniej również jest to greenwashing. Warto jednak pamiętać o tym, że firmy nieposiadające certyfikatów także mogą być zrównoważone, gdyż proces certyfikacji, w tym także sam certyfikat, wiąże się z ogromnymi kosztami, których małe rzemieślnicze firmy często nie są w stanie ponieść.
Warto zadać sobie pytanie, czy dane działanie ma znaczenie.
Jeśli np. firma odzieżowa chwali się zastąpieniem foliopaków kartonami, a jednocześnie ma produkcję ulokowaną w Chinach i szyje swoje ubrania w większości ze sztucznych materiałów, to takie działanie nie ma żadnego realnego znaczenia w kontekście redukcji wpływu tej firmy na środowisko, a zatem znów mamy do czynienia z greenwashingiem.
Na koniec, aby skończyć ten odcinek cyklu optymistycznym akcentem, dodam tylko, że polski rynek jest pełen niszowych firm, które oferują świetne produkty tworzone z poszanowaniem dla środowiska naturalnego. Docierając do mniejszych, lokalnych marek, mamy większą szansę na dotarcie do źródła produktu, a więc poznania osób i motywacji, które za nim stoją. Dzięki temu nie tylko wspieramy lokalne i zrównoważone biznesy, ale także zyskujemy pewność, że nasze wybory konsumenckie przyczyniają się do realnej zmiany, a nie do wzrostu popularności zjawiska greenwashingu.
Źródła:
https://eko-logicznie.com/teoria/greenwashing-czyli-ekosciema-jak-go-rozpoznac-i-jak-sie-przed-nim-bronic/
https://en.wikipedia.org/wiki/Greenwashing https://gazeta.sgh.waw.pl/po-prostu-ekonomia/greenwashing-swiadome-czy-nieswiadome-wprowadzanie-klienta-w-blad https://www.pwc.pl/pl/artykuly/greenwashing-jako-nieuczciwa-praktyka-handlowa.html